Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu westchnął pan Longinus i spuścił głowę w zamyśleniu, a po chwili tak dalej mówił:
— Ot, myślę, że Bóg w miłosierdziu najwyższem niechybnie pocieszy pana Skrzetuskiego i da mu to, w czem sobie szczęście upatrzył, bo wielkie są zasługi tego kawalera. W tych czasach zepsucia i prywaty, gdy każdy o sobie tylko myśli, on o sobie zapomniał. Taż on, brateńki, dawno mógł permisyę od księcia pana otrzymać i jechać na szukanie kniaziówny, a zamiast tego, gdy na miłą ojczyznę paroksyzm przyszedł, ani na chwilę służby nie porzucił, z męką w sercu w ustawicznej pracy trwając.
— Rzymską on ma duszę, niema co mówić! — rzekł Zagłoba.
— Przykład z niego brać powinniśmy.
— Szczególniej waćpan, panie Podbipięto, który na wojnie nie pożytku ojczyzny, ale trzech głów szukasz.
— Bóg patrzy w duszę moją! — rzekł pan Longinus, wznosząc oczy ku niebu.
— Skrzetuskiemu już Pan Bóg wynagrodził śmiercią Bohunową — rzekł Zagłoba — i tem, że dał chwilę spokoju Rzeczypospolitej, bo teraz czas dla niego nadszedł, by o odszukaniu zguby pomyślał.
— Waćpanowie z nim pojedziecie? — pytał Litwin.
— A waszmość to nie?
— Radbym ja z duszy serca, ale co z listami będzie? Jeden wiozę od starosty wałeckiego do króla Jegomości, drugi do księcia, a trzeci właśnie od pana Skrzetuskiego, takoż do księcia, z prośbą o permisyę.
— Permisyę my mu wieziemy.
— Ba, ale jakże mnie listów nie odwieźć.