— Widzisz, panie Michale, nie można tu nic lekceważyć; wasze jesteś młody i chce ci się przygód — odpowiedział Zagłoba — a tu jest to niebezpieczeństwo, że gdy jej osobno on, a osobno my szukać będziem, łatwo rozbudzi się jakaś podejrzliwość w tamecznych ludziach. Kozactwo chytre i boi się, żeby kto nie odkrył ich zamysłów. Oni tam z baszą granicznym koło Chocima mogą mieć konszachty, lub z Tatarami za Dniestrem wedle przyszłej wojny — kto ich wie! Tedy na obcych ludzi, a zwłaszcza dopytujących o drogi, baczne będą mieć oko. Ja ich znam. Zdradzić się łatwo, a potem co?
— To tembardziej, bo może Skrzetuski w takowe popaść terminy, w których trzeba mu będzie pomódz.
— I to także prawda.
Zagłoba zamyślił się tak mocno, że aż mu skronie drgały.
Nakoniec rozbudził się i rzekł:
— Zważywszy wszystko, trzeba będzie jechać.
Wołodyjowski odetchnął z zadowoleniem.
— A kiedy?
— Wypocząwszy tu ze trzy dni, by dusza i ciało raźne były.
Jakoż nazajutrz dwaj przyjaciele poczęli już czynić przygotowania do drogi, gdy niespodzianie, w wigilią ich wyjazdu, przybył pacholik pana Skrzetuskiego, młody kozaczek Cyga, z wieściami i listami dla Wierszułła. Usłyszawszy o tem, Zagłoba i Wołodyjowski wnet pośpieszyli do kwatery komendanta i tam czytali, co następuje:
„Jestem w Kamieńcu, do którego droga na Satanów bezpieczna. Jadę do Jahorlika z ormianami, kupcami, których mnie pan Bukowski wskazał. Mają oni glejty
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.