Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

— Abyście mi waszmość panowie iść ze sobą dozwolili.
— Smokowi w paszczękę leziesz, ale gdy taka waszmościna wola, oponować jej nie możemy.
Skrzetuski skłonił się w milczeniu.
Kisiel patrzył na niego ze zdziwieniem.
Surowa twarz młodego rycerza uderzyła go powagą i boleścią.
— Powiedzże mi waszmość — rzekł — jakie powody gnają cię do owego piekła, do którego nikt po dobrej woli nie idzie?
— Nieszczęście, JW. wojewodo.
— Niepotrzebniem pytał — rzekł Kisiel. — Musiałeś kogo z bliźnich utracić i tam go jedziesz szukać?
— Tak jest.
— Dawnoż to się stało?
— Zeszłej wiosny.
— Jakto? — i waść dopiero teraz na poszukiwania się wybrał? Toż to rok blizko! Cóżeś waszmość dotąd porabiał?
— Biłem się pod wojewodą ruskim.
— Zaliż tak szczery pan nie chciał waści permisy udzielić?
— Ja sam nie chciałem.
Kisiel znów spojrzał na młodego rycerza, poczem nastało milczenie, które przerwał dopiero kasztelan kijowski.
— Wszystkim nam, którzyśmy z księciem służyli, znane są nieszczęścia tego kawalera, nad któremiśmy niejedną kroplę z oczu uronili; a że wolał, póki była wojna, ojczyźnie służyć, zamiast swego dobra patrzeć,