Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

Jemu nie można wierzyć. Nie! nie! Nie byłby on w stanie zabić Bohuna.
— A tyżeś się nie widział z nim, panie Janie? bo i to sobie przypominam, że mówił mi, iż do ciebie do Zamościa jedzie.
— W Zamościu nie doczekałem się go. Musi on być teraz w Zbarażu, ale mnie pilno było komisyą dogonić — więcem z Kamieńca nie na Zbaraż wracał i nie widziałem go wcale. Bóg jeden raczy wiedzieć, czy i to prawda, co on mnie w swoim czasie o niej powiadał, co jakoby podsłuchał, w niewoli u Bohuna będąc, że za Jampolem ją ukrył, a potem miał ją do Kijowa na ślub wieść. Może i to nie prawdą, jako i wszystko, co Zagłoba mówił.
— Pocóż tedy do Kijowa jedziesz?
Skrzetuski zamilkł; przez chwilę słychać było tylko świst i wycie wiatru.
— Bo — rzekł łowczy, przykładając palec do czoła — bo jeśli Bohun nie zabit, to możesz snadnie wpaść mu w ręce.
— Poto ja i jadę, by jego znaleźć — odparł głucho Skrzetuski.
— Jakto?
— Niechże będzie sąd Boży między nami.
— Aleć on do walki z tobą nie stanie, jeno po prostu weźmie cię w łyka i żywota zbawi, lub Tatarom zaprzeda.
— Z komisarzami jestem, w ich asystencyi.
— Daj Bóg, abyśmy własne gardła wynieśli, a cóż mówić o asystencyi.
— Komu życie ciężkie, ziemia będzie lekka.
— Bójże się Boga, Janie, tu nie o śmierć wreszcie