wódka, prośnianka, nalana w srebrne konwie. Chmielnicki zasiadł, posadziwszy po swej prawej ręce Kisiela, po lewej kasztelana Brzozowskiego i ukazawszy ręką na gorzałkę, rzekł:
— W Warszawie mówią, że ja krew lacką piję, ale wolę ja horyłku, tamtę psom zostawiając.
Pułkownicy wybuchnęli śmiechem, od którego zatrzęsły się ściany izby.
Taki to „antypast" dał komisarzom hetman przed swym obiadem, a komisarze połknęli go, nic nie mówiąc, żeby — jak pisał podkomorzy lwowski — „bestyi nie drażnić".
Pot jeno obfity uperlił blade czoło Kisiela.
Ale rozpoczął się poczęstunek. Pułkownicy brali z półmisków rękoma kawały mięsiwa. Kisielowi i Brzozowskiemu nakładał je na misy sam hetman i początek obiadu upłynął w milczeniu, bo każdy głód nasycał. W ciszy słychać było tylko chrupotanie i trzask kości w zębach biesiadników, lub grzdykanie pijących; czasem rzucił ktoś jakie słowo, które pozostawało bez echa, dopiero pierwszy Chmielnicki, podjadłszy i wychyliwszy kilka szklanic prośnianki, zwrócił się nagle do wojewody i spytał:
— Kto u was prowadził konwój?
Niepokój odbił się na twarzy Kisiela.
— Skrzetuski, zacny kawaler! — rzekł.
— Ja jeho znaju — rzekł. — A czemu to on nie chciał być przy tem, jak wy mnie dary wręczali?
— Bo nie dla asysty on był nam przydany, jeno dla bezpieczeństwa i taki miał rozkaz.
— A kto jemu dał taki rozkaz?
— Ja — odparł wojewoda — bom nie myślał, aby
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.