na piersi, ręce wsparł na kolanach i oddychał chrapliwie. Nakoniec znów porwał za szklankę wódki.
— Za zdrowie króla jegomości! — wykrzyknął.
— Na sławu i zdorowie! — powtórzyli pułkownicy.
— No! Ty Kisielu, nie sumuj — mówił hetman — i do serca nie bierz tego, co mówię, bom teraz pijany. Mnie worożychy mówiły, że wojna musi być — ale do pierwszej trawy poczekam, a potem niech będzie komisya, na którą więźniów wypuszczę. Mnie mówili, że ty chory, tak niech i tobie będzie na zdrowie.
— Dziękuję ci, hetmanie zaporoski — rzekł Kisiel.
— Ty mój gość, ja o tem pamiętam.
To rzekłszy, Chmielnicki znowu wpadł w chwilowe rozczulenie i oparłszy ręce na ramionach wojewody, zbliżył swą ogromną czerwoną twarz do jego bladych wychudłych policzków.
Za nim przychodzili inni pułkownicy i zbliżając się poufale do komisarzy, ściskali się z nimi za ręce, klepali ich po ramionach, powtarzali za hetmanem: „do pierwszej trawy!“ Komisarze byli jak na mękach. Chłopskie oddechy, przesycone zapachem gorzałki, oblewały twarze tej szlachty wysokiego rodu, dla której owe uściski spoconych rąk były równie nieznośne, jak zniewagi. Nie brakło też i gróźb wśród objawów grubijańskiej serdeczności. Jedni wołali do wojewody: „My Lachiw choczemo ryzaty, a ty nasz czołowik!“ — inni mówili: „A co wy, pany! dawniej bili nas, a teraz łaski prosicie! Na pohybelże wam, białorączkom! Ataman Wowk, dawny młynarz w Nestewarze, krzyczał: „Ja kniazia Czetwertyńskoho, moho pana, zarizaw!“ „Wy dajcie nam Jaremu, wołał, taczając się, Jaszewski, a darujemy was zdrowiem!“
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.