W izbie stał się zaduch i gorąco do niewytrzymania; stół pokryty resztkami mięsiwa, okruchami chleba, poplamiony wódką i miodem, był ohydny. Weszły nakoniec worożychy, to jest czarownice, z któremi hetman zwykle do późna w noc dopijał, słuchając przepowiedni: dziwne postacie, stare, pokurczone, żółte, lub w sile młodości, wróżące z wosku, ziaren pszenicy, ognia, piany wodnej, z dna flaszki, lub z tłuszczu ludzkiego. Wnet między pułkownikami a młodszemi z nich rozpoczęły się gzy i śmiechy. Kisiel był blizki omdlenia.
— Dziękujemy ci, hetmanie, za ucztę i żegnamy cię — rzekł słabym głosem.
— Ja jutro do ciebie Kisielu na obiad przyjadę — odpowiedział Chmielnicki — a teraz idźcie sobie. Doniec was z mołojcami do domów odprowadzi, żeby was od czerni jakowa przygoda nie spotkała.
Komisarze skłonili się i wyszli. Doniec z mołojcami czekał istotnie przed dworcem.
— Boże! Boże! Boże! — szepnął z cicha Kisiel, przykładając ręce do twarzy.
Orszak posunął się w milczeniu ku domostwu komisarzy.
Ale pokazało się, że już nie stoją w pobliżu siebie. Chmielnicki umyślnie powyznaczał im kwatery w różnych częściach miasta, aby nie mogli się łatwo schodzić i naradzać.
Wojewoda Kisiel, zmęczony, wyczerpany, ledwie na nogach się trzymający, natychmiast położył się do łóżka i aż do następnego dnia nie chciał nikogo widzieć; dopiero przed południem kazał przywołać Skrzetuskiego.
— Coś waćpan uczynił najlepszego? — rzekł do
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/256
Ta strona została uwierzytelniona.