Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/287

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu znów nastało milczenie i trzej rycerze pili miód zmieszany ze łzami — poczem Zagłoba tak dalej mówić począł:
— Myślałem, że przy nich starości spokojnej doczekam, a teraz...
Tu ręce zwisły mu bezsilnie:
— Znikąd pociechy, znikąd pociechy, chyba w grobie...
Tymczasem, zanim pan Zagłoba ostatnich słów dokończył, hałas powstał w sieni; ktoś chciał wejść, a czeladnik nie puszczał; powstała głośna sprzeczka, w której zdało się panu Wołodyjowskiemu że poznaje jakiś głos znajomy, więc zawołał na czeladnika, by dłużej wejścia nie bronił.
Następnie drzwi otworzyły się i ukazała się w nich pyzata, rumiana twarz Rzędziana, który powiódł oczyma po obecnych, pokłonił się i rzekł:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
— Na wieki wieków! — odrzekł Wołodyjowski — to Rzędzian.
— A ja ci to jestem — odrzekł pachołek — i kłaniam do kolan waszmościom. A gdzie to mój pan?
— Twój pan w Korcu i chory.
— O dla Boga! co też jegomość powiada? A ciężko on, Boże broń, chory?
— Był ciężko chory, a teraz zdrowszy. Medyk powiada, że będzie zdrów.
— Bo ja tu z wieściami o pannie do mojego pana przyjechałem.
Mały rycerz począł kiwać melancholicznie głową.
— Niepotrzebnieś się śpieszył, bo już pan Skrzetuski wie o jej śmierci i my tu ją łzami rzewnemi oblewamy.