Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/295

Ta strona została uwierzytelniona.

tam go mogli rozsiekać. Sam mnie to mówił. Byłem, powiada, wysłany z listami, ale teraz świadectwa żadnego nie mam, jeno piernacz i gdyby się zwiedzieli ktom jest, toby mnie nietylko szlachta rozsiekała, ale pierwszy komendantby mnie powiesił, nikogo o pozwolenie nie pytając. Pamiętam, że jak mi to rzekł, tak ja do niego mówię: dobrze to wiedzieć, że pierwszy komendantby jegomości powiesił. A on pyta: jakto? — Tak, rzekę, że trzeba być ostrożnie i nikomu nic nie mówić — w czem się też jegomości przysłużę. Dopieroż jął mi dziękować i o wdzięczności zapewniać, jako że mnie nagroda nie minie. Teraz mówi pieniędzy nie mam, ale co mam z klejnotów, to ci dam, a później cię złotem obsypię, tylko mi jedną przysługę jeszcze oddaj.
— Aha! to już przyjdzie do kniaziówny! — rzekł Wołodyjowski.
— Tak jest, mój jegomość, muszę już wszystko dokumentnie opowiedzieć. Jak mi tedy rzekł, że teraz pieniędzy nie ma, takem do reszty serce dla niego stracił i myślę sobie: poczekaj, oddam ja ci przysługę! A on mówi: Chorym jest, nie mam siły do podróży, a droga daleka i niebezpieczna mnie czeka. Jeżeli się, powiada, na Wołyń dostanę — a stąd blizko — to już będę między swoimi, ale tam, nad Dniestr, nie mogę jechać, bo sił nie staje i trzeba, powiada, przez wraży kraj przejeżdżać, koło zamków i wojsk — jedź ty za mnie. — Więc ja pytam: a dokąd? — on na to: Aż pod Raszków, bo ona tam ukryta u siostry Dońca, Horpyny, czarownicy. — Pytam: Kniaziówna? — Tak jest, rzecze. Tamem ją ukrył, gdzie jej ludzkie oko nie dojrzy, ale jej tam dobrze i jako księżna Wiśniowiecka na złotogłowiach sypia.