Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/305

Ta strona została uwierzytelniona.

nimi jako wołami orać — jeno nie chcę, mając zbawienie duszy na uwadze.
— To dobrze, mój jegomość, ale na ten raz, to już niech jegomość swojej mocy użyje, bo zawsze lepiej być w bezpieczności.
— Ja zaś więcej ufam w naszą dobrą sprawę i Boską opiekę — rzekł Wołodyjowski. — Niechże tam i Horpyny i Bohuna czarci strzegą, a z nami są anieli niebiescy, którym najlepszy piekielny komunik nie dotrzyma, na któren przypadek świętemu Michałowi archaniołowi siedm świec z białego wosku ofiaruję.
— To już i ja na jedną się przyłożę — rzekł Rzędzian — żeby mnie jegomość, pan Zagłoba, potępieniem nie straszył.
— Pierwszy ja cię do piekła wyprawię — odpowiedział szlachcic — jeśli się pokaże, że miejsca nie wiesz dobrze.
— Jakto nie wiem? Byleśmy do Waładynki dojechali, to już z zawiązanemi oczyma trafię. Pojedziemy brzegiem, ku Dniestrowi, a jar będzie po prawej ręce, któren po tem poznamy, że wejście do niego skałą zawalone. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wcale wjechać nie można, ale w skale jest wyrwa, przez którą dwa konie obok siebie przejdą. Jak już tam będziemy, to nam nikt nie umknie, bo to jest jedyny wchód i wychód z jaru, naokoło zaś ściany tak wysokie, że ptak ledwie przeleci. Czarownica morduje ludzi, którzy tam bez pozwoleństwa wchodzą, i jest dużo kościotrupów, ale na to Bohun nie kazał zważać, jeno jechać i krzyczeć: Bohun! Bohun!... Dopieroż ona do nas z przyjaźnią wyjdzie. — Prócz Horpyny, jest tam jeszcze i Cze-