— Będzie on jeszcze wisiał! — wykrzyknął Burłaj.
— Kpem jestem, jeżeli temu pokurczowi uszu nie obetnę — mruknął Zagłoba.
— Tak go usiekli — prawił Rzędzian — że innego dawnoby już kruki dziobały, ale w naszym atamanie dusza rogata i wyzdrowiał, chociaż do Włodawy ledwie się dowlókł i tamby też pewno rady sobie nie dał, żeby nie my. My jego na Wołyń wyprawili, gdzie nasi górą, a samych tu po dziewczynę wysłał.
— Zgubią jego te czarnobrewy — mruknął Burłaj — i ja jemu to dawno przepowiadał A czy to mu nielepiej było poigrać z dziewczyną po kozacku, a potem kamień do szyi i w wodę, jak my na Czarnem morzu robili?
Tu ledwie wytrzymał pan Wołodyjowski, tak był w swoim sentymencie dla płci białej zraniony. Zagłoba zaś rozśmiał się i rzekł:
— Pewnieby tak lepiej.
— Ale wy dobre druhy! — mówił Burłaj — wy jego nie opuścili w potrzebie, a ty mały (tu zwrócił się do Rzędziana), ty najlepszy ze wszystkich, bo ja już ciebie w Czehrynie widział, jak ty naszego sokoła pilnował i hołubił. No! tak i ja wam druh — wy mówcie, czego wam potrzeba, mołojców, czy koni? tak ja wam dam, żeby się wam gdzie z powrotem krzywda nie stała.
— Mołojców nam nie potrzeba, mości pułkowniku — odrzekł Zagłoba — bo my swoi ludzie i swoim krajem pojedziemy, a Bóg nie daj złego spotkania, to z wielką watahą gorzej jak z małą, ale konie co najściglejsze, toby się przydały.
— Dam wam takie, że ich i bachmaty chanowe nie dogonią.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/309
Ta strona została uwierzytelniona.