Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.

Jednakże przed odpoczynkiem, Rzędzian pomyślał o wieczerzy; rozpalił więc ogień, a następnie zdjąwszy z konia biesagi, począł z nich wydobywać zapasy, w które się był u Burłaja w Jampolu jeszcze zaopatrzył, jako to: chleb z kukurudzy, zimne mięsiwa, bakalie i wino wołoskie. Na widok dwóch worków skórzanych, dobrze płynem wydętych, które wydawały odgłos bełkocący i słodki, pan Zagłoba zapomniał o śnie — inni też chętnie zabrali się do jedzenia i jedli. Starczyło dla wszystkich obficie, a gdy mieli już dosyć, pan Zagłoba obtarł połą usta i rzekł:
— Do śmierci nie przestanę powtarzać: dziwne są sądy boże! Otoś jest wolna, moja mościa panno, a my ucieszeni siedzim sobie tutaj sub Jove i winko Burłaja popijamy. Nie powiem, żeby węgrzyn nie był lepszy, bo to skórą pachnie, ale w drodze i ono się przygodzi.
— Jednemu się nie mogę wydziwić — rzekła Helena — że Horpyna zgodziła się mnie wydać waćpanom tak łatwo.
Pan Zagłoba począł spoglądać na Wołodyjowskiego, następnie na Rzędziana, i mrugać mocno.
— Zgodziła się, bo musiała. Zresztą, niema co ukrywać, bo nie wstyd, żeśmy ich oboje, z Czeremisem, zgładzili.
— Jakto? — pytała z przestrachem kniaziówna.
— A toś nie słyszała wystrzałów?
— Słyszałam, alem myślała, że to Czeremis strzela.
— Nie Czeremis to był, ale ten tu pachołek, który na wylot czarownicę przestrzelił. Dyabeł w nim siedzi, na to zgoda, ale nie mógł inaczej postąpić, bo czarownica, nie wiem, czy wiedząc coś, czy tak sobie z determinacyi, naparła się jechać z nami. Trudnoż było na