Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.

zaś czerwony, spocony, machając rękoma dla utrzymania równowagi, krzyczał co siły:
— Ha! Zadałem mu pieprzu! Umyślnie udałem ucieczkę, żeby go za sobą wywabić. Nie będzie nam więcej, psubrat, burłajował! Mości panowie! trzeba było dać przykład młodszym! Na Boga! ostrożnie, bo mnie uronicie i potłuczecie. Trzymajcieże dobrze, macie trzymać! Miałem z nim robotę, wierzcie mi! O szelmy! lada hultaj dziś szlachcicowi się nadstawia! Ale mają za swoje. Ostrożnie! Puśćcie, do dyabła!
— Niech żyje! niech żyje! — krzyczała szlachta.
— Do księcia z nim! — powtarzali inni.
— Niech żyje! niech żyje!!!
Tymczasem hetman zaporoski, przypadłszy do swego taboru, ryczał jak dziki ranny zwierz, darł żupan na piersiach i kaleczył sobie twarz. Starszyzna, ocalała z pogromu, otoczyła go w ponurem milczeniu, nie niosąc ani słowa pociechy, a jego obłęd prawie pochwycił. Wargi miał spienione, piętami bił w ziemię, obu rękoma szarpał włosy w czuprynie.
— Gdzie moje pułki? gdzie mołojcy? — powtarzał chrapliwym głosem. — Co powie chan! co powie Tuhaj-bej! Wydajcie mnie Jaremie; niech moją głowę na pal wbiją!
Starszyzna milczała ponuro.
— Czemu mnie worożychy wiktoryą przepowiadały? — ryczał dalej hetman. — Urezać szyje wiedźmom — czemu mnie mówiły, że Jaremę dostanę?
Zwykle, gdy ryk tego lwa wstrząsał taborem, pułkownicy milczeli — ale teraz lew był zwyciężony i zdeptany, szczęście zdawało się go opuszczać, więc klęska uzuchwaliła starszyznę.