Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakoż puszkarze książęcy posyłali kulę za kulą, granat za granatem ku straszliwym machinom, ale że widać je było wówczas tylko, gdy wystrzały rozdarły ciemność, więc kule mijały je najczęściej.
Tymczasem zbita masa kozactwa napływała coraz bliżej, jak czarna fala, płynąca nocą z dalekiej morskiej przestrzeni.
— Uf! — mówił pan Zagłoba, stojąc wraz z jazdą przy Skrzetuskim — gorąco mi jak nigdy w życiu! Noc taka parna, że suchej nitki na mnie niema. Dyabli nadali te machiny! Sprawże Boże, żeby się ziemia pod niemi rozstąpiła, bo już mi kością w gardle stoją te łajdaki — amen! Ni zjeść, ni się wyspać — psi w lepszych kondycyach od nas żyją! Uf! jak parno!
Rzeczywiście powietrze było ciężkie i parne, a do tego przesycone wyziewami trupów, gnijących od kilku dni na całem pobojowisku. Niebo przesłoniło się czarną i nizką oponą chmur. Burza wisiała nad Zbarażem. Żołnierzom pod zbrojami pot oblewał ciało, a piersi oddychały z wysileniem.
W tej chwili bębny poczęły warczeć w ciemnościach.
— Już zaraz uderzą! — rzekł Skrzetuski. — Słyszysz waść? — bębnią.
— Słyszę. Żeby w nich dyabli bębnili! Czysta desperacya!
— Koli! koli! — zawrzały tłumy, rzucając się ku okopom.
Bitwa zawrzała na całej długości okopu. Uderzono jednocześnie na Wiśniowieckiego, na Lanckorońskiego, na Firleja i Ostroroga, aby jeden drugiemu nie mógł przychodzić z pomocą. Kozactwo, spojone gorzałką, szło jeszcze zacieklej, niż w czasie poprzednich szturmów, ale