w mgnieniu oka. Wówczas po kilkunastu tęgich chłopów chwyciło za dwa końce długiego powroza, starając się przykrępować pana Longina do drzewa.
Ale pan Longin ciął mieczem — i chłopi z obu stron padali na ziemię. Z tym samym skutkiem próbowali następnie Tatarzy.
Widząc, że zbyt wielki tłum przeszkadza sobie wzajem, poszło raz jeszcze kilkunastu najśmielszych nohajców, chcąc koniecznie uchwycić żywcem wielkoluda, ale on podarł ich, jak odyniec rozdziera zajadłe kondle. Dąb, zrośnięty z dwóch potężnych drzew, osłaniał środkową wklęsłością rycerza — z przodu zaś, kto się zbliżył na długość miecza, marł, nie wydawszy nawet krzyku. Nadludzka siła pana Podbipięty zdawała się wzrastać jeszcze z każdą chwilą.
Widząc to, rozwścieczona orda spędziła kozaków — i naokół rozległy się dzikie wołania:
— Uk! uk!...
Wówczas na widok łuków i strzał wysypywanych z kołczanów pod nogi, poznał i pan Podbipięta, że zbliża się godzina śmierci, i rozpoczął litanią do Najświętszej Panny.
Uczyniło się cicho. Tłumy zatrzymały dech, oczekując, co się stanie.
Pierwsza strzała świsnęła, gdy pan Longinus mówił: „Matko Odkupiciela!“ — i obtarła mu skroń.
Druga strzała świsnęła, gdy pan Longinus mówił: „Panno wsławiona!“ — i utkwiła mu w ramieniu.
Słowa litanii zmieszały się ze świstem strzał.
I gdy pan Longinus powiedział: „Gwiazdo zaranna!“ już strzały tkwiły mu w ramionach, w boku, w nogach... Krew ze skroni zalewała mu oczy i widział już jak przez
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.