Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

wymagać tego, czegobyś sam nie uczynił? Niechże się dzieje wola Boża!
— To pozwól mi iść razem.
— Książę zabrania, nie ja — a tyś żołnierz i słuchać musisz.
Pan Michał zamilkł, bo istotnie żołnierz to był przedewszystkiem, więc począł tylko wąsikami ruszać gwałtownie przy księżycu, nakoniec rzekł:
— Noc bardzo widna — nie idź dzisiaj.
— Wolałbym, żeby była ciemniejsza — odrzekł Skrzetuski — ale zwłoka niepodobna. Pogoda jako widzisz uczyniła się na długo, a tu prochy się kończą, żywność się kończy. Żołnierze już na majdanie kopią, korzonków szukając — innym dziąsła gniją od paskudztwa, które jedzą. Dziś pójdę, zaraz; jużem się z księciem pożegnał.
— To widzę, żeś po prostu desperat.
Skrzetuski uśmiechnął się smutno.
— Bodajże cię, Michale! Pewnie, że w rozkoszach nie opływam, ale dobrowolnie śmierci nie będę szukał, boć to i grzech, a zresztą nie o to chodzi, żeby zginąć, jeno o to, żeby wyjść, i dojść do króla i obóz zbawić.
Wołodyjowskiego porwała nagle taka chęć powiedzieć Skrzetuskiemu wszystko o kniaziównie, że prawie już usta otwierał; ale pomyślał sobie: „od nowiny w głowie mu się pomiesza i tem łatwiej go schwytają“ — więc ugryzł się w język i zmilczał — a natomiast spytał:
— Którędy pójdziesz?
— Mówiłem księciu, że pójdę przez staw, a później rzeką, póki się daleko za tabor nie przedostanę. Książę powiedział, że to lepsza droga niż inne.