Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz szedł naprzód, bo poznawał, że obiecując sobie wrócić i ruszyć po odpoczynku, sam siebie oszukuje; przychodziło mu także do głowy, że idąc tak wolno i zatrzymując się co chwila, nie mógł jeszcze dojść do bagienka. Jednakże myśl o odpoczynku opanowywała go coraz silniej. Chwilami miał chęć położyć się gdzie na błocie, by choć odetchnąć. Bił się tak z własnemi myślami, a jednocześnie modlił się. Dreszcze przechodziły go coraz częściej, coraz słabiej wyciągał nogi z błota. Widok straży tatarskich otrzeźwiał go, ale czuł, że i głowa męczy mu się jak ciało — i że nadlatuje nań gorączka.
Upłynęło znów pół godziny — bagienko nie ukazywało się jeszcze.
Natomiast ciała utopionych trafiały się coraz częściej. Noc, strach, trupy, szum trzcin, trud i bezsenność zmąciły mu myśli. Poczęły nań nadlatywać wizye. Oto Helena jest w Kudaku, a on płynie z Rzędzianem na dumbasie z biegiem dnieprowym. Trzciny szumią — on słyszy pieśń: „Ej to ne pili pilili!.. ne tumany ustawały“. Ksiądz Muchowiecki czeka ze stułą, a pan Krzysztof Grodzicki ojca zastąpi... Dziewczyna tam codzień patrzy na rzekę z murów — rychło patrzeć, jak w ręce zaklaszcze i krzyknie: „jedzie! jedzie!“
— Jegomość! — mówił Rzędzian, ciągnąc go za rękaw — panna stoi...
Skrzetuski budzi się. To splątane trzciny zatrzymały go po drodze. Wizya ulatuje. Przytomność wraca. Teraz nie czuje już takiego zmęczenia, bo mu gorączka sił dodaje.
Hej, czy to jeszcze nie bagienko?
Ale naokół trzciny takie same, jakby z miejsca nie