Czarny ubiór, złożony z atłasowego kaftana i koronkowej kryzy, z pod której wyglądał złoty łańcuch, podnosił dystynkcyą tej niezwykłej postaci. Wogóle, mimo smutku i trosk widocznych w licu i postawie, było w niej coś majestatycznego. Jakoż był to sam król, Jan Kazimierz Waza, niespełna od roku następca po bracie Władysławie.
Nieco za nim, w półcieniu, siedział Hieronim Radziejowski, starosta łomżyński, człowiek nizki, gruby, rumiany, z tłustą i bezczelną twarzą dworaka, a naprzeciwko, za stołem trzeci pan, wsparty na łokciu, patrzył w karty przedstawiające okolice, podnosząc od czasu do czasu wzrok na króla.
Oblicze jego, miało w sobie mniej majestatu, ale prawie więcej jeszcze urzędowej godności, niż królewskie. Była to poorana troskami i myślą, chłodna i rozumna twarz męża stanu, której surowość nie psuła nadzwyczajnej piękności. Oczy miał błękitne, przenikliwe, cerę mimo wieku delikatną; polski wspaniały strój, szwedzka strzyżona broda i wysoki chochoł nad czołem, dodawały jeszcze jego regularnym, jakby z kamienia wykutym rysom, senatorskiej powagi.
Był to Jerzy Ossoliński, kanclerz koronny i książę rzymskiego państwa, mówca i dyplomata, podziwiany przez dwory europejskie, sławny przeciwnik Jeremiego Wiśniowieckiego.
Nadzwyczajne jego zdolności wcześnie zwróciły nań uwagę poprzednich panowań i wcześnie wyniosły go do najwyższych urzędów, na mocy których sterował całą nawą państwową — w obecnej chwili blizką ostatecznego rozbicia.
A jednak kanclerz był jakby stworzony na sternika
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.