Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na nic to, na nic! Języków mi dostańcie.
— Niczego i ja więcej sobie nie życzę — odparł Ossoliński.
— Czy podjazdy wróciły?
— Wróciły, ale nic nie przywiozły.
— Ani jednego jeńca?
— Tylko chłopów okolicznych, którzy nic nie wiedzą.
— A pan Pełka wrócił? To przecie sławny zagończyk.
— Miłościwy królu! — ozwał się z za krzesła starosta łomżyński — pan Pełka nie wrócił i nie wróci, bo poległ.
Nastała chwila milczenia. Król utkwił posępny wzrok w płonące świece i począł bębnić palcami po stole.
— Nie macieże żadnej rady? — rzekł wreszcie.
— Czekać! — rzekł poważnie kanclerz.
Czoło Jana Kazimierza pokryło się zmarszczkami.
— Czekać? — powtórzył — a tam Wiśniowiecki i regimentarze zgorzeją pod Zbarażem!
— Jeszcze czas jakiś wytrzymają — rzekł niedbale Radziejowski.
— Milczałbyś, mości starosto, gdy nie masz nic dobrego do powiedzenia.
— Właśnie, Miłościwy Panie, że mam radę.
— Jaką?
— Posłać kogo, niby dla układów z Chmielnickim, pod Zbaraż. Poseł przekona się, czy chan jest własną osobą i z powrotem powie.
— Nie może być — rzekł król. — Teraz, gdyśmy Chmielnickiego za buntownika ogłosili, i cenę nałożyli na jego głowę i buławę nad Zaporożem Zabuskiemu od-