Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

błotem i krwią; oczy płonące gorączkowem światłem, czarna rozczochrana broda spadała mu na piersi, zapach trupi rozchodził się od niego naokoło, a nogi tak drżały pod nim, że musiał się o stół wesprzeć.
Król i dwaj panowie patrzyli na niego szeroko otworzonemi oczyma. W tej chwili drzwi otworzyły się i weszła churma dygnitarzy wojskowych i cywilnych: generałowie Ubald, Arciszewski, podkanclerzy litewski Sapieha, starosta rzeczycki, pan sandomierski. Wszyscy, stanąwszy za królem, patrzyli na przybysza — król zaś rzekł:
— Ktoś ty?
Nędzarz otworzył usta, chciał mówić, ale skurcz chwycił go za szczękę, broda zaczęła mu drgać i zdołał wyszeptać tylko:
— Ze... Zbaraża!
— Wina mu dajcie! — rzekł jakiś głos.
Podano w mgnieniu oka napełniony kubek — przybysz wypił go z wysileniem. Przez ten czas kanclerz zrzucił z siebie delią i okrył nią jego ramiona.
— Możesz teraz mówić? — pytał po niejakim czasie król
— Mogę — odpowiedział pewniejszym głosem rycerz.
— Ktoś jest?
— Jan Skrzetuski... porucznik husarski...
— W czyjej służbie?
— Wojewody ruskiego.
Szmer rozszedł się po sali.
— Co słychać u was? co słychać? — pytał gorączkowo król.
— Nędza... głód... jedna mogiła...