Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

— Miłościwy królu i panie! — rzekł — przy tobie żyć i umierać!...
Na te słowa szlachetne serce królewskie zmiękło jak wosk, i nie zważając na wstrętną postać rycerza, pan ścisnął mu głowę rękoma i rzekł:
— Milszyś mi, niżeli inni w atłasach. Na Matkę Najświętszą, mniejszych starostwami nagradzają — jakoż nie będzie to bez nagrody, coś uczynił. Nie przecz! dłużnikiem ci jestem!
A inni zaraz poczęli wykrzykiwać za królem:
— Nie było jeszcze większego rycerza!
— Ten jest i między zbaraskimi najprzedniejszy!
— Nieśmiertelnąś chwałę pozyskał!
— Jakżeś to się przez kozaków i Tatarów przedarł?...
— W błotach się ukrywałem, w trzcinach, lasami szedłem... błądziłem... nie jadłem.
— Jeść mu dajcie! — krzyknął król.
— Jeść! — powtórzyli inni.
— Okryć go!
— Niech ci jutro konia i szaty dadzą — rzekł znowu król. — Na niczem ci zbywać nie będzie.
Wszyscy prześcigali się, za przykładem króla, w pochwałach dla rycerza. Wnet poczęto go znowu zarzucać pytaniami, na które z największą trudnością odpowiadał, bo osłabienie ogarniało go coraz większe i ledwie już na wpół był przytomny. Wtem przyniesiono posiłek, a zarazem wszedł ksiądz Cieciszowski, kaznodzieja królewski
Rozstąpili mu się dygnitarze, bo był to ksiądz wielce uczony, poważany i słowo jego prawie więcej jeszcze znaczyło u króla, niż kanclerskie, a z ambony wypowiadał, bywało, takie rzeczy, których i na sejmie