— Toś ty był z panem Wołodyjowskim i panem Zagłobą? Nic mi o tem nie wspominali.
— Bo i oni nie wiedzieli, czym ocalał, czym zginął...
— A gdzie to was orda tak przycisnęła?
— A za Płoskirowem, w drodze do Zbaraża. Bo my, mój jegomość, daleko aż za Jampol jeździli... jeno ksiądz Cieciszowski mówić zakazał...
Nastała chwila ciszy.
— Niechże wam Bóg zapłaci za wasze chęci i trudy — rzekł Skrzetuski — bo już wiem, pocoście tam jeździli. Byłem i ja tam przed wami... napróżno...
— Ej, mój jegomość, żeby nie ten ksiądz... Ale to tak powiada: ja muszę z królem jegomością pod Zbaraż jechać, a ty (powiada do mnie) pana pilnuj, jeno mu nie mów nic, bo dusza z niego wyjdzie.
Skrzetuski tak dalece rozstał się od dawna z wszelką nadzieją, że i te słowa Rzędziana nie wykrzesały w nim najmniejszej jej iskierki... Czas jakiś leżał nieruchomie, a wreszcie począł pytać:
— Skądżeś ty tu się wziął przy księdzu Cieciszowskim i przy wojsku?
— Mnie pani kasztelanowa sandomierska, pani Witowska, wysłała z Zamościa z oznajmieniem do pana kasztelana, że się w Toporowie z nim połączy... Mężna to jest pani, mój jegomość, i chce koniecznie przy wojsku być, byle się z panem kasztelanem nie rozłączać... Więc ja do Toporowa przyjechałem na dzień przed jegomością. Pani sandomierskiej rychło patrzeć... powinnaby już być... ale cóż, kiedy on znowu z królem odjechał!...
— Nie rozumiem, jakżeś ty mógł być w Zamościu,
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.