nią. Teraz wojna; małoto ludzi po świecie bez dachu i chleba się włóczy? Zbierzem sobie partyą, towarzysze mili, i niech nas wszystkie trybunały ścigają. Daj rękę Rekuć, odpuszczam ci!
— Byłbym ci uszy obciął, — zapiszczał Rekuć — ale już pogódźmy się! wspólna nas konfuzya spotkała.
— Kazać pójść precz takim jak my kawalerom! — rzekł Kokosiński.
— I mnie, w którym senatorska krew płynie! — dodał Ranicki.
— Ludziom godnym! familiantom!
— Żołnierzom zasłużonym!
— I exulom!
— Sierotom niewinnym!
— Mam bóty wyporkiem podszyte, ale już mi nogi marzną — rzekł Kulwiec. — Co będziemy jak dziady pod tym domem stali; nie wyniosą nam tu piwa grzanego! Nic tu po nas! Siadajmy i jedźmy. Czeladź lepiej odesłać, bo co po nich bez strzelb i broni, a sami jedźmy.
— Do Upity!
— Do Jędrusia, przyjaciela zacnego! Przed nim się poskarżym.
— Bylebyśmy go nie minęli.
— Na koń, towarzysze! na koń!
Siedli i ruszyli stępa, gniew i wstyd przeżuwając. Za bramą Ranicki, którego złość trzymała jeszcze jak za gardło, odwrócił się i pogroził pięścią dworowi.
— Ej, krwi mi! ej, krwi!
— Niechby się tylko z Kmicicem pokłócili — rzekł Kokosiński — przyjechalibyśmy tu jeszcze z hubką.
— Może to być.