— O, wierzę, że i mój dziad waćpana nie znał!
Oczy Kmicica poczęły iskry sypać, ale i w niej się rozigrała krew billewiczowska.
— Rzucaj się waćpan, zgrzytaj! — mówiła śmiało dalej — jać się nie ulęknę, chociażem sama, a waść masz całą chorągiew rozbójników pod sobą; niewinność moja mnie broni!... Myślisz, że nie wiem, iżeście w Lubiczu wizerunki postrzelali i że dziewczęta na rozpustę ciągacie?... Waść to mnie nie znasz, jeśli myślisz, że zmilczę pokornie. Chcę poczciwości od waćpana i tego wymagać żaden mi testament nie zabroni... Owszem, wola mojego dziada jest, żebym tylko poczciwego żoną była...
Kmicic widocznie zawstydził się tych sprawek lubickich, bo spuściwszy głowę, spytał cichszym już głosem:
— Kto ci o owem strzelaniu mówił?
— Wszystka szlachta z okolicy o tem mówi.
— Zapłacę ja tym szarakom, zdrajcom, za życzliwość! — odparł posępnie Kmicic. — Ale to stało się popijanemu... w kompanii... jako, że żołnierze pohamować się nie umieją. A co do dziewcząt, to jam ich nie ciągał.
— Wiem, że to owi bezwstydnicy, owi zbóje do wszystkiego waćpana podmawiają...
— To nie zbóje, to moi oficyerowie...
— Ja tym waćpana oficyerom kazała pójść precz z mego domu!
Oleńka spodziewała się wybuchu, tymczasem z największem zdziwieniem spostrzegła, że wiadomość o wypędzeniu kompanionów żadnego na Kmicicu nie