nietylko Lubicza, ale i skóry własnej. Nie poznaję jednak Kmicica, który jest żołnierz doświadczony. Ani jednej straży.
— Bo potęgę ma wielką; widzi mi się, będzie nad trzysta ludzi. Żebyśmy byli z wojska nie wrócili, mógłby w biały dzień przejść z wozami przez wszystkie zaścianki.
— Dobrze! — odrzekł pan Wołodyjowski. — Wszak to do dworu ta jedna droga prowadzi?
— Ta jedna, bo ztyłu stawy i bagna.
— To dobrze... Z koni waszmościowie!
Posłuszna rozkazowi szlachta wnet zeskoczyła z kulbak; następnie szeregi piesze zwarły się w długą linią i poczęły otaczać dom wraz z zabudowaniami.
Pan Wołodyjowski z głównym oddziałem zbliżył się wprost do kołowrotu,
— Czekać komendy! — rzekł zcicha. — Nie strzelać przed rozkazem!
Kilkadziesiąt zaledwie kroków dzieliło szlachtę od kołowrotu, gdy spostrzeżono ich wreszcie z podwórca. Kilkunastu ludzi skoczyło razem do płotów i przechyliło się przez nie, pilnie wpatrując się w ciemność, a groźne głosy wołać poczęły:
— Hej! a szto za lude?
— Alt! — zakrzyknął pan Wołodyjowski. — Ognia!
Wystrzały ze wszystkich rusznic, jakie miała szlachta, huknęły naraz; ale jeszcze echo ich nie odbiło się o zabudowania, gdy znów rozległ się głos pana Wołodyjowskiego:
— Biegiem!