— A pamiętacie waćpanowie dzieje Jana Olbrachta? — spytał wojewoda.
— Za króla Olbrachta wyginęła szlachta! Zdrada, panowie bracia!
— Król, król zdrajca! — zakrzyknął jakiś głos śmiały.
Wojewoda milczał.
Wtem Ostrożka, stojący przy boku wojewody, uderzył się kilkakroć rękoma po udach i zapiał jak kogut, tak przeraźliwie, że wszystkie oczy zwróciły się na niego.
Następnie zakrzyknął:
— Mości panowie! bracia, serdeńka! posłuchajcie mojej zagadki!
Z prawdziwą zmiennością marcowej pogody oburzenie pospolitaków zmieniło się w jednej chwili w ciekawość i chęć usłyszenia jakiegoś nowego dowcipu błazna.
— Słuchamy! słuchamy! — ozwało się kilkanaście głosów.
Błazen począł mrógać oczyma jak małpa i recytować piskliwym głosem:
Po bracie się pocieszył koroną i żoną,
Lecz pozwolił, by sławę z bratem pogrzebiono;
Podkanclerza wypędził — i z tego dziś słynie,
Że sam jest podkanclerzym... przy podkanclerzynie
— Król! król! jako żywo! Jan Kazimierz! — poczęto wołać ze wszystkich stron.
I śmiech ogromny, jakby grzmot, rozległ się w zgromadzeniu.
— Niech go kule biją, jak to misternie ułożył! — wołała szlachta.