— Z Litwy! — odrzekł bez ząjąknienia pan Zagłoba.
— To zgaduję, żeś i waszmość żadnej nagrody nie otrzymał, bo my Litwini już przywykli do tego, że nas niewdzięcznością karmią… Dla Boga! gdybym waszmościom to dał, co im się słusznie należy, tedyby dla mnie samego nic nie zostało. Ale takito los! My niesiem krew, życie, fortuny i nikt nam za to głową nie kiwnie. Ha! trudno! jakie ziarno sieją, taki plon będą zbierali… Tak każe Bóg i sprawiedliwość… Waćpanże to usiekłeś przesławnego Burłaja i ściąłeś trzy głowy pod Zbarażem?
— Burłaja ja usiekłem, wasza książęca mość — rzekł Zagłoba — bo powiadali, że z nim się żaden człowiek mierzyć nie może, więc chciałem pokazać młodszym, że męstwo nie całkiem jeszcze wygasło w Rzeczypospolitej… A co do trzech głów, mogło się to w gęstwie bitwy przytrafić… ale pod Zbarażem uczynił to kto inny.
Książe zamilkł na chwilę, poczem odezwał się znowu:
— Zali nie bolesna waszmościom ta wzgarda, jaką wam zapłacono?
— Co czynić, wasza ks. mość, choć człowiekowi i markotno — odparł Zagłoba.
— Pocieszcieże się, bo się to musi zmienić… Już za to, żeście tu przyjechali, dłużnikiem waszym jestem, a chociażem nie król, przecie się u mnie na obietnicach nie kończy.
— Wasza ks. mość — rzekł na to żywo i trochę dumnie pan Skrzetuski — nie po nagrody i fortuny my tu przyjechali… Jeno że nieprzyjaciel naszedł ojczyznę,