— Zaraz, jeno szaty zawdzieję. Chłopię! kontusz i pas, bo zetnę.
Pachołek w mig podał resztę ubioru i w kilka minut później pan Kmicic, strojny jak na wesele, ruszył do księcia. Łuna od niego biła, tak wydał się urodziwy. Żupan miał z lamy srebrnej, dzierzgany w rzuty gwieździste, od których szedł blask na całą postać, a zapięty wielkim szafirem pod szyją. Na to kontusz z błękitnego aksamitu, pas biały, ceny niezmiernej, tak subtelny, że przez pierścień można go było przewlec. Srebrzysta szabla, usiana szafirami, zwieszała się u pasa na jedwabnych rapciach; za pas zaś zatknął i buzdygan rotmistrzowski, mający powagę osoby oznaczać. Dziwnie zdobił ten strój młodego rycerza i piękniejszego męża trudnoby było w całym tym niezmiernym tłumie, zebranym w Kiejdanach, znaleść.
Pan Michał westchnął, patrząc na niego i gdy Kmicic zniknął za drzwiami cekhauzu, rzekł do pana Zagłoby:
— Z takim przy białogłowie ani rady!
— Ujmij mi jeno trzydzieści lat! — rzekł Zagłoba.
Książe już był także ubrany, gdy wszedł Kmicic i właśnie szatny, w towarzystwie dwóch murzynów, wyszedł był z komnaty. Zostali samnasam.
— Daj ci Boże zdrowie, żeś pośpieszył! — rzekł książe.
— Do usług waszej książęcej mości.
— A chorągiew?
— Wedle rozkazu.
— Pewni też to ludzie?
— W ogień, do piekła pójdą!
— To dobrze! Takich ludzi mi potrzeba... i ta-