kich, jak ty, na wszystko gotowych... Ciągle to powtarzam, że na nikogo więcej, jak na ciebie, nie liczę.
— Wasza książęca mość, nie mogą się moje zasługi równać z zasługami starych żołnierzy, ale jeśli mamy na nieprzyjaciół ojczyzny ruszyć, tedy, Bóg widzi, nie pozostanę w tyle.
— Nie ujmuję ja starym zasług — rzekł książe — chociaż... mogą przyjść takie pericula, tak ciężkie terminy, że i najwierniejsi się zachwieją.
— Niech ten zginie marnie, kto od osoby w. ks. mości w niebezpieczeństwie odstąpi!
Książe spojrzał bystro w twarz Kmicica.
— A ty... nie odstąpisz?...
Młody rycerz zapłonął.
— Wasza książęca mość!...
— Co chcesz mówić!
— Wyspowiadałem się w. ks. mości ze wszystkich grzechów moich i taka ich kupa, że jeno ojcowskiemu sercu w. ks. mości zawdzięczam przebaczenie... Ale w tych wszystkich grzechach jednego niemasz: niewdzięczności.
— Ani wiarołomstwa... Wyspowiadałeś się przede mną, jak przed ojcem, a jam ci nietylko jak ojciec przebaczył, alem cię pokochał, jak syna... którego Bóg mi nie dał i dlatego ciężko mi nieraz na świecie. Bądźże mi przyjacielem!
To rzekłszy książe, wyciągnął rękę, a młody rycerz uchwycił ją i bez wahania do ust przycisnął.
Milczeli obaj przez długą chwilę; nagle książe utkwił oczy w oczach Kmicica i rzekł:
— Billewiczówna tu jest!
Kmicic pobladł i począł jąkać coś niezrozumiale.