On zaś istotnie stał już przed nią i przemówił:
— Na mękę Pańską!… Teraz się młodemu nie dziwię, bo cudnie to kwiecie rozkwitło… Witam cię, moja panienko, witam z całego serca i duszy kochaną wnuczkę mojego Billewicza. Poznajeszże mnie?
— Poznaję, wasza książęca mość! — odrzekła dziewczyna.
— A jabym cię nie poznał, bom cię jeszcze młódką nierozkwitłą ostatni raz widział, nie w tej ozdobie, w jakiej teraz chodzisz… Podnieśno jeno one firanki z oczu… Dla Boga! szczęśliwy nurek, który taką perłę wyłowi; nieszczęsny, który ją miał i stracił… Owóż stoi tu przed tobą taki desperat w osobie tego kawalera… Poznajeszże i jego?
— Poznaję — szepnęła Oleńka, nie podnosząc oczu.
— Wielkito grzesznik i do spowiedzi ci go przyprowadzam… Zadaj mu pokutę, jaką chcesz, ale rozgrzeszenia nie odmawiaj, żeby go desperacya do cięższych jeszcze grzechów nie przywiodła.
Tu książe zwrócił się do pana miecznika i do pani Wojniłłowiczowej.
— Zostawmy młodych, mościwi państwo, bo nie wypada przy spowiedzi asystować, a mnie i moja wiara tego zakazuje.
Po chwili pan Andrzej i Oleńka zostali sami.
Serce jej tłókło się w piersi, jak w gołębiu, nad którym jastrząb zawisnął, a i on był wzruszony. Opuściła go zwykła śmiałość, porywczość i pewność siebie. Przez długi czas milczeli oboje.
Nareszcie on pierwszy ozwał się niskim, przytłumionym głosem: