bo duszno i astma mnie dusi. Charłampowi powiedz, żeby do Upity po chorągiew ruszał i zaraz ją tu sprowadził. Pieniędzy mu dać, niech pierwszą ćwierć ludziom zapłaci i podochocić im pozwoli... Powiedz mu, że Dydkiemie w dożywocie po Wołodyjowskim weźmie. Astma mnie dusi... Czekaj!
— Wedle rozkazu w. ks. mości.
— Co robi Kmicic?
— Jako rzekłem waszej książęcej mości, leży spokojnie.
— Prawda! mówiłeś... Każ go tu przysłać. Potrzebuję z nim mówić. Więzy każ mu zdjąć.
— W. ks. m., to człowiek szalony...
— Nie bój się, ruszaj!
Harasimowicz wyszedł; książe zaś wyjął z weneckiego biurka pudełko z pistoletami, otworzył je i położył sobie pod ręką na stole, przy którym usiadł.
Po kwadransie czasu wszedł Kmicic, wprowadzony przez czterech trabantów szkockich. Książe kazał odejść żołnierzom. Zostali samnasam.
Zdawało się, że niema ani jednej kropli krwi w twarzy junaka, tak była blada; oczy tylko świeciły mu gorączkowo, ale zresztą był spokojny, zrezygnowany, lubo zdawał się być pogrążony w bezgranicznej rozpaczy.
Przez chwilę milczeli obaj. Przemówił pierwszy książe:
— Przysiągłeś na krucyfiksie, że nie opuścisz mnie!
— Potępiony będę, gdy tej przysięgi nie dotrzymam; potępiony będę, gdy jej dotrzymam! — rzekł Kmicic. — Wszystko mi jedno!