Kto tu się wymknie! Na czem zresztą dam rozkaz? Masz waść papier, inkaust, pióra? Waść głowę tracisz.
— Desperacya! — rzekł Zagłoba. — Dajże mnie choć swój pierścień.
— Masz waćpan i daj mnie spokój! — rzekł pan Michał.
Pan Zagłoba wziął pierścień, wsadził go na mały palec i począł chodzić w zamyśleniu.
Tymczasem dymny kaganek zagasł i ogarnęła ich ciemność zupełna; tylko przez kraty wysokiego okna widać było parę gwiazd migocących na pogodnem niebie. Oczy Zagłoby nie schodziły z tej kraty.
— Gdyby nieboszczyk Podbipięta żył i był z nami, — mruknął stary — byłby wyszarpnął kratę i w godzinę obaczylibyśmy się za Kiejdanami.
— A podsadzisz mnie do okna? — rzekł nagle Jan Skrzetuski.
Zagłoba z panem Stanisławem ustawili się pod ścianą, po chwili Jan stał na ich ramionach.
— Trzeszczy! jak mi Bóg miły, trzeszczy! — zawołał Zagłoba.
— Co ojciec mówisz! — odpowiedział Jan — jeszczem nie zaczął ciągnąć.
— Wleźcie we dwóch z bratankiem, już was tam jakoś udźwignę… Nieraz żałowałem pana Michała, że taki misterny, a teraz żałuję, że jeszcze nie misterniejszy, bo mógłby się jako serpens prześliznąć.
Lecz Jan zeskoczył z ramion.
— Szkoci stoją z tamtej strony! — rzekł.
— Bodaj się w słupy soli zmienili, jako żona Lo-