— Szkoci idą do ataku.
— Pioruny siarczyste, że musimy tu siedzieć! — zakrzyknął Stanisław.
— Już są! Halabardnicy! Węgrzyni na szable ich biorą! Ach! Boże! że nie możecie widzieć! Co za żołnierze!
— I ze sobą się biją, zamiast z nieprzyjacielem.
— Węgrzyni górą! Szkoci od lewego cofają się. Jak Boga kocham! Dragoni Mieleszki przechodzą na ich stronę!… Szkoci we dwóch ogniach. Korf nie może z dział razić, bo i Szkotówby psował. Widzę już i Ganchofowe mundury między Węgrzynami. Idą do ataku na bramę. Chcą się wydostać ztąd. Idą jak burza! Wszystko łamią!
— Hę? Jakto? Wolałbym, żeby zamek zdobyli — krzyknął Zagłoba.
— Nic to! Jutro powrócą z chorągwiami Mirskiego i Stankiewicza… Hej! Charłamp zginął!… Nie! Wstaje, ranny… Już, już są przy bramie… Co to jest? Chyba i szkocka straż w bramie przechodzi do Węgrów, bo otwierają wrzeciądze… Kurz się kłębi z tamtej strony. Kmicica widzę! Kmicic! Kmicic z jazdą wali przez bramę!
— Po czyjej stronie? Po czyjej stronie? — krzyczał Zagłoba.
Przez chwilkę pan Michał nie dał odpowiedzi, ale przez małą chwilkę; zgiełk, szczęk broni i krzyki rozległy się tymczasem ze zdwojoną siłą.
— Już po nich! — krzyknął przeraźliwie Wołodyjowski.
— Po kim? Po kim?