giew, nim się na nas porwie. Trzeba tylko szybko działać, ażeby oporni nie przeszli do pana wojewody witebskiego.
— Wasza ks. mość mówiłeś tylko o Mirskim i Stankiewiczu, a nie wspomniałeś o Wołodyjowskim i Oskierce.
— Oskierkę muszę także oszczędzić, bo to człek znaczny i szeroko spokrewniony; ale Wołodyjowski z Rusi pochodzi i nie ma tu relacyi. Dzielnyto żołnierz, prawda! Liczyłem też na niego… Temci gorzej, żem się zawiódł Gdyby dyabeł nie był przyniósł tych przybłędów, jego przyjaciół, może inaczejby postąpił; ale po tem, co się stało, czeka go kula w łeb, jak również dwóch Skrzetuskich i tego trzeciego byka, który pierwszy zaczął ryczeć: „zdrajca, zdrajca!“
Pan Andrzej zerwał się, jakby go żelazem przypieczono.
— Wasza książęca mość! Żołnierze mówią, że Wołodyjowski życie waszej ks. mości pod Cybichowem uratował.
— Spełnił swoję powinność i zato Dytkiemie mu w dożywocie chciałem puścić… Teraz mię zdradził i zato każę go rozstrzelać.
Oczy Kmicica zaiskrzyły się, a nozdrza poczęły latać.
— Wasza ks. mość! Nie może to być!
— Jakto, nie może być? — spytał Radziwiłł, marszcząc brwi.
— Błagam waszę ks. mość! — mówił w uniesieniu Kmicic — aby Wołodyjowskiemu włos z głowy nie spadł. Wasza ks. mość mi przebaczy… błagam!… Wołodyjowski mógł mi nie oddać zapowiedniego listu,