boś go wasza ks. mość na jego ręce przysłał i do woli mu zostawił. A oddał!… Wyrwał mnie z toni… Przezto przeszedłem pod w. ks. mości inkwizycyą… Nie wahał się mnie ratować, chociaż o tę samę pannę tentował… Winienem mu wdzięczność i zaprzysiągłem sobie, że mu się wypłacę!… Wasza ks. mość uczyni to dla mnie, aby ni jego, ni jego przyjacioł żadna kara nie dosięgła. Włos im nie ma spaść z głowy i, na Boga! nie spadnie, pókim ja żyw!… Błagam waszę książęcą mość!
Pan Andrzej prosił i ręce składał, ale w słowach jego brzmiały mimowoli akcenty gniewu i groźby i oburzenia. Niepohamowana natura brała górę. I stanął nad Radziwiłłem z twarzą podobną do głowy rozdrażnionego, drapieżnego ptaka, z roziskrzonemi oczami. Hetman zaś miał również burzę w obliczu. Przed jego żelazną wolą i despotyzmem gięło się dotychczas wszystko na Litwie i Rusi — nikt nigdy nie śmiał mu się sprzeciwić, nikt prosić o łaskę dla raz skazanych, a teraz Kmicic prosił tylko pozornie — wrzeczywistości żądał. I położenie było takie, że prawie niepodobna było mu odmówić.
Despota, zaraz na początku zawodu zdrajcy poczuł, że nieraz przyjdzie mu ulegać despotyzmowi ludzi i okoliczności, że będzie zależnym od własnych stronników, daleko mniejszego znaczenia, że ten Kmicic, którego chciał zmienić w wiernego psa, będzie raczej chowanym wilkiem, który rozdrażniony gotów chwycić zębami za rękę pana.
Wszystko to wzburzyło dumną krew radziwiłłowską. Postanowił się opierać, bo i wrodzona straszna mściwość pchała go do oporu.