dzieję, że jeszcze ulepię z tego wosku taką świecę, jaką zechcę i komu zechcę ją zapalę. Tem lepiej będzie, jeśli się tak stanie… A jeśli nie, tedy będę miał zakładnika. Billewicze dużo mogą na Żmudzi, bo prawie ze wszystką szlachtą spokrewnieni. Gdy jednego i to najstarszego dostanę w ręce, inni dwa razy pomyślą, nim coś przeciw mnie przedsięwezmą. A przecie to za nimi i za twoją dziewczyną stoi całe mrowie laudańskie, które, gdyby poszło do obozu pana wojewody witebskiego, pewnieby ich z otwartemi rękoma przyjął… Ważna to jest rzecz, tak ważna, że się namyślam, czy nie od Billewiczów poczynać.
— W chorągwi Wołodyjowskiego sami laudańscy ludzie.
— Opiekunowie twojej dziewki. Kiedy tak, pocznijże od tego, by ją tu sprowadzić. Tylkoże słuchaj: ja podejmuję się pana miecznika na naszę wiarę nawrócić, ale dziewkę to sobie już ty sam kaptuj, jak umiesz. Gdy ja miecznika nawrócę, on ci pomoże dziewkę nawracać. Zgodzi się, to wyprawię wam, nie mieszkając, wesele… Nie zgodzi się, bierz ją i tak. Jak będzie po harapie, to będzie po wszystkiem… Z niewiastami najlepszy to sposób. Popłacze, podesperuje, gdy ją do ołtarza powloką, ale na drugi dzień pomyśli, że nie taki dyabeł straszny, jak go malują, a trzeciego będzie rada. Jakżeście się wczoraj rozstali?
— Jakoby mi w pysk dała!
— Cóż rzekła?
— Nazwała mnie zdrajcą… Mało mnie paraliż nie trzasł.
— Takażto zaciekła? Jak będziesz jej mężem,