szkoccy, zbrojni w muszkiety. Zagłoba coraz był niespokojniejszy.
— Przecie na śmierćby nas nie prowadzili bez księdza, bez spowiedzi? — szepnął do ucha Wołodyjowskiego.
Poczem zwrócił się do oficera:
— Jakże godność, proszę?…
— A waści co do mojej godności?
— Bo mam wielu krewnych na Litwie i miło wiedzieć, z kim się ma do czynienia.
— Nie pora sobie świadczyć, ale kiep ten, kto się swego nazwiska wstydzi… Jestem Roch Kowalski, jeśli waćpan chcesz wiedzieć.
— Zacna to rodzina! Mężowie dobrzy żołnierze, niewiasty cnotliwe. Moja babka była Kowalska, ale osierociła mnie, nimem na świat przyszedł… A waćpan z Wieruszów czyli z Korabiów Kowalskich?
— Co mnie tu waść będziesz po nocy indagował.
— Boś mi pewno krewniak, gdyż i struktura w nas jednaka. Grube masz waćpan kości i bary zupełnie jak moje, a ja właśnie po babce urodę odziedziczyłem.
— No, to się w drodze wywiedziemy… Mamy czas!
— W drodze? — rzekł Zagłoba.
I wielki ciężar spadł mu z piersi. Odsapnął, jak miech i zaraz nabrał fantazyi.
— Panie Michale, — szepnął — nie mówiłżem ci, że nam szyi nie utną?
Tymczasem wyszli na dziedziniec zamkowy. Noc już zapadła zupełna. Tu i owdzie tylko płonęły czerwone pochodnie lub migotały latarki, rzucając niepewne