zano mu, by nas do Birż odwiózł, to i odwiezie, choćby się ziemia zapaść miała.
— Proszę! — rzekł Zagłoba, który z wielkę uwagą słuchał tej rozmowy — rezolutny to jednak chłop.
— Bo u niego rezolutność z głupotą jedno stanowi. Zresztą, jak ma czas, a nie je, to śpi. Zadziwiająca rzecz, którejbyście waćpanowie nie uwierzyli; przecie on raz czterdzieści ośm godzin w cekhauzie przespał i ziewał jeszcze, gdy go z tapczanu ściągnęli.
— Okrutnie mi się ten oficer podoba — rzekł Zagłoba — bo zawsze lubię wiedzieć, z kim mam sprawę.
To rzekłszy, zwrócił się do Kowalskiego.
— Przybliżno się waćpan! — zawołał protekcyonalnym tonem.
— Czego? — pytał Kowalski, zwracając konia.
— Nie maszno gorzałki?
— Mam.
— Dawaj!
— Jakto: dawaj?
— Bo widzisz, mości Kowalski, żeby to było nie wolno, tobyś miał rozkaz nie dawać, a że nie masz rozkazu, więc dawaj.
— Hę? — rzekł zdumiony pan Roch — jako żywo! a cóżto mi mus?
— Mus nie mus, ale ci wolno, a godzi się krewnego wspomóc i starszego, który, gdyby się był z waściną matką ożenił, mógłby jak nic być twoim ojcem.
— Jakiś mi tam waćpan krewny!
— Bo są podwójni Kowalscy. Jedni się Wieruszowa pieczętują, na której kozieł w tarczy jest wyimaginowany, z podniesioną zadnią nogą, a drudzy Kowalscy mają za klejnot Korab, na którym przodek ich Ko-