się, ziewając przytem od ucha do ucha, poczem spojrzał na uśpionego pana Zagłobę; nagle rzucił się w tył i zakrzyknął:
— Niechże go kule biją! Na Boga! mości panowie! patrzcie!
— Co się stało? — pytali pułkownicy, otwierając oczy.
— Patrzcie! patrzcie! — wołał Wołodyjowski, ukazując palcem uśpioną postać.
Jeńcy zwrócili wzrok we wskazanym kierunku i zdumienie odbiło się na wszystkich twarzach: pod burką i w czapce pana Zagłoby spał snem sprawiedliwego pan Roch Kowalski, Zagłoby zaś nie było na wozie.
— Umknął, jak mi Bóg miły! — mówił zdumiony Mirski, oglądając się na wszystkie strony, jakby oczom własnym jeszcze nie wierzył.
— To kuty frant! Niech go kaduk! — zakrzyknął Stankiewicz.
— Zdjął hełm i żółtą opończę z tego kpa i umknął na jego własnym koniu!
— Jako w wodę wpadł!
— A zapowiedział, że się fortelem wydostanie.
— Tyle go będą widzieli!
— Mości panowie! — mówił z uniesieniem Wołodyjowski — nie znacie jeszcze tego człeka, a ja już wam dziś przysięgnę, że on i nas jeszcze wydostanie. Nie wiem, jak, kiedy, jakim sposobem, ale przysięgnę!
— Dalibóg! oczom się wierzyć nie chce! — mówił Stanisław Skrzetuski.
Wtem żołnierze spostrzegli, co się stało. Uczynił się między nimi gwar. Jedni przez drugich biegli do