— Bijże mnie! bijże mnie! — wołał nieszczęśliwy oficer.
— Co czynić, wasza mość?
— Bij go! łapaj!
— To się na nic nie zdało. On na koniu waszej mości, a to najlepszy koń. Nasze zdrożone okrutnie, on zaś o pierwszych kurach umknął Nie zgonim!
— Szukaj wiatru w polu! — rzekł Stankiewicz.
Kowalski zwrócił się ku więźniom z wściekłością:
— Waszmościowie pomogliście mu do ucieczki! Ja waściom!…
Tu złożył olbrzymie pięście i począł zbliżać się ku nim.
Wtem Mirski rzekł groźnie:
— Nie krzycz waść i bacz, że do starszych od siebie mówisz!
Pan Roch drgnął i mimowoli wyprostował się, bo rzeczywiście jego powaga, wobec takiego Mirskiego była żadna i wszyscy owi jeńcy przenosili go o głowę godnością i znaczeniem.
Stankiewicz dodał:
— Gdzie aspanu kazali nas wieźć, to wieź, ale głosu nie podnoś, bo jutro możesz iść pod komendę każdego z nas.
Pan Roch wytrzeszczał oczy i milczał.
— Niema co, panie Rochu, podrwiłeś głową — rzekł Oskierka. — To, co mówisz, żeśmy mu pomogli, to głupstwo, bo najprzód spaliśmy, jako i ty, a powtóre, każdyby pierwiej sobie pomógł, niż innemu. Ale aspan podrwiłeś głową! Niczyjej tu winy niema, jeno twoja. Pierwszy kazałbym cię rozstrzelać za to, bo żeby oficer rozsypiał się jako borsuk, a więźniowi pozwolił uciec