Boga on w sercu nie miał, że i szkapinę mi zabrał i łaski książęcej mnie pozbawił i karę na szyję sprowadził… Takito krewny! A waszmościowie do Birż pojedziecie, niech potem będzie, co chce!
— Szkoda czasu, panie Oskierka — rzekł Wołodyjowski.
— A zawracać do Birż, kondle! — krzyknął na dragonów Kowalski.
I zawrócili znów do Birż. Pan Roch kazał jednemu z dragonów siąść na wóz, sam zaś usadowił się na jego koniu i jechał tuż przy więźniach, powtarzając jeszcze przez pewien czas:
— Krewny i żeby taką rzecz uczynić!
Więźniowie, słysząc to, chociaż niepewni swego losu i zmartwieni ciężko, nie mogli przecie wstrzymać śmiechu, aż nakoniec pan Wołodyjowski rzekł:
— Pocieszże się waćpan, mości Kowalski, bo nie takich jak ty, na hak ów mąż prowadził… Samego Chmielnickiego on chytrością przewyższył i już co do fortelów, nikt nie może iść z nim w paragon.
Kowalski nie odrzekł nic, jeno odjechał trochę od wozu, bojąc się szyderstw. Wstydził się zresztą i więźniów i własnych żołnierzy i tak był strapiony, że aż żal było na niego patrzeć.
Tymczasem pułkownicy rozmawiali o panu Zagłobie i jego cudownej ucieczce.
— Zadziwiająca to jest rzecz wistocie, — mówił pan Wołodyjowski — że niemasz w świecie takowych terminów, z którychby ten człowiek nie potrafił się salwować. Gdzie męstwem i siłą nie poradzi, tam się fortelem wykręci. Inni tracą fantazyą, gdy im śmierć nad szyją zawiśnie, albo polecają się Bogu, czekając, co się