stanie; a on zaraz poczyna głową pracować i zawsze coś wymyśli. Mężny on w potrzebie bywa, jako Achilles, ale woli Ulisesa iść śladem.
— Nie chciałbym ja jego pilnować, choćby go łańcuchami spętano, — rzekł Stankiewicz — bo to nic, że ucieknie, ale jeszcze na śmiech i na konfuzyą człeka narazi.
— A jakże! — rzekł pan Michał. — Będzie on teraz Kowalskiego do końca życia wyśmiewał, a niech Bóg broni dostać się na jego język, bo ostrzejszego w całej Rzeczypospolitej niema… A gdy jeszcze zacznie, jako ma zwyczaj, koloryzować rzecz swoję, tedy od śmiechu ludzie pękają…
— Ale w potrzebie, mówisz waćpan, że i szablą potrafi się zastawić? — pytał Stankiewicz.
— Jakże! Toż on na oczach całego wojska usiekł pod Zbarażem Burłaja.
— Nie! dalibóg! — zakrzyknął Stankiewicz — takiego jeszcze nie widziałem!
— Wielką on już nam przysługę oddał swoją ucieczką, — mówił Oskierka — bo listy hetmańskie zabrał, a kto wie, co tam w nich było przeciw nam napisano… Nie wierzę ja w to, iżby komendant szwedzki w Birżach miał dać ucho nam, nie Kowalskiemu. Tego nie będzie, gdyż my przyjedziem jako więźniowie, a on jako dowodzący konwojem… Ale że tam nie będą wiedzieli, co z nami czynić, to rzecz pewna. W każdym razie głów nam nie poucinają, a to grunt.
— Ja też tak tylko mówiłem, — odpowiedział Mirski — aby Kowalskiego do reszty skonfundować… Ale co waszmość mówisz, że nam głów nie poucinają, to dalibóg, nie wielka pociecha. Wszystko się tak składa,