ojczyzny i pana naszego miłościwego… Vivat Joannes Casimirus rex!…
— Vivat Joannes Casimirus rex! — powtórzyło trzysta głosów.
— Dobra radziwiłłowskie zajechać! — krzyczał Zagłoba. — Spiżarnie i piwnice mu wypłókać!
— Koni nam! — zawołał mały rycerz.
Skoczono po konie.
Tymczasem Zagłoba rzekł:
— Panie Michale! Hetmaniłem tym ludziom w zastępstwie twojem i przyznaję im chętnie, że mężnie sobie poczynali… Ale gdyś teraz wolny, zdaję władzę w twoje ręce.
— Niechże wasza miłość komendę bierze, jako godnością najstarszy — rzekł pan Michał, zwracając się do Mirskiego.
— Ani myślę! a mnie co po tem! — odrzekł stary pułkownik.
— To jegomość pan Stankiewicz?
— Ja mam swoję chorągiew i cudzej nie będę brał! Ostań waszmość przy komendzie; ceremonia sieczka, satysfakcya owies! Znasz ty ludzi, ludzie ciebie, i najlepiej przy tobie będą stawali.
— Uczyń tak Michale, uczyń, boć to i niełakoma rzecz! — mówił Jan Skrzetuski.
— Niechże i tak będzie.
To rzekłszy pan Michał, wziął buławę z rąk Zagłoby, uszykował w mig chorągiew do pochodu i ruszył wraz z towarzyszami na jej czele.
— A gdzie pójdziemy? — pytał Zagłoba.
— Żeby tak waściom prawdę powiedzieć, to sam