Poczem puścił się wzdłuż szeregu.
— A nie wie tam który, — pytał — coto za wieś, czyli miasteczko w tamtej stronie?
— Klawany, panie pułkowniku! — odpowiedział jeden z Gościewiczów — my tamtędy z potażem jeździm.
— Słyszycie dzwony?
— Słyszym! To niezwyczajna rzecz!
Pan Michał skinął na trębacza i wnet cichy głos trąbki zabrzmiał wśród ciemnych gęstwin. Chorągiew posunęła się naprzód.
Oczy wszystkich utkwione były w kierunku, zkąd coraz gwałtowniejsze dochodziło dzwonienie; jakoż nie napróżno patrzono, bo wkrótce błysło na horyzoncie czerwone światło i powiększało się z każdą chwilą.
— Łuna! — szeptano w szeregach.
Pan Michał pochylił się ku Skrzetuskiemu.
— Szwedzi! — rzekł.
— Skosztujem! — odparł pan Jan.
— Dziwno mi to jeno, że palą.
— Musiał szlachcic opór dać, albo chłopstwo się ruszyło, jeśli na kościoł nastąpili.
— A no, zobaczym! — rzekł pan Michał.
I sapnął z zadowoleniem.
Wtem pan Zagłoba przycłapał ku niemu.
— Panie Michale?
— A co?
— Już widzę, że ci szwedzkie mięso zapachniało. Pewnie bitwa będzie, co?
— Jak Bóg zdarzy! jak Bóg zdarzy!
— A kto będzie jeńca pilnował?
— Jakiego jeńca?
— Jużci nie mnie, jeno Kowalskiego. Widzisz,