panie Michale, to jest okrutnie ważna rzecz, żeby on nie uciekł. Pamiętaj, że hetman nie wie o niczem, co się stało i od nikogo się nie dowie, jeżeli Kowalski mu nie doniesie. Trzeba jakowym pewnym ludziom kazać go pilnować, bo w czasie bitwy łatwo dać drapaka, zwłaszcza, że i fortelów może się chwycić.
— Tyle on zdatny do fortelów, ile ten wóz, na którym siedzi. Ale masz waść słuszność, że trzeba kogoś koło niego zostawić. Chcesz waść mieć go przez ten czas na oku?
— Hm! bitwy mi żal!… Prawda, że to w nocy przy ogniu prawie nic nie widzę. Żebyśmy się mieli po dniu bić, nigdybyś mnie na to nie namówił… Ale skoro publicum bonum tego wymaga, niechże już tak będzie!
— Dobrze. Zostawię waszmości z pięciu ludzi do pomocy, a jakby chciał umykać, to w łeb mu palcie.
— Ugniotę ja go w palcach jak wosk, nie bój się!… Ale to tam łuna coraz większa. Gdzie mam się zatrzymać z Kowalskim?
— Gdzie waść chcesz. Nie mam teraz czasu! — rzekł pan Michał.
I wyjechał naprzód.
Pożar rozlewał się coraz szerzej. Wiatr powiał od strony ognia i razem z głosem dzwonów przyniósł echa wystrzałów.
— Rysią! — skomenderował pan Wołodyjowski.