Rozproszeni tedy Szwedzi biegali wkoło, a laudańscy upędzali się za nimi. Gdzieniegdzie bito się większemi kupami, po kilkunastu na szable i rapiery; gdzieniegdzie bitwa zmieniła się w szereg pojedynków i mąż potykał się z mężem, rapier krzyżował się z szablą, czasem strzał pistoletowy buchnął. Tu i owdzie rajtar, wymknąwszy się zpod jednej szabli, biegł jak pod smycz, pod drugą. Tu i owdzie Szwed lub Litwin wydobywał się zpod obalonego rumaka i padał zaraz pod cięciem czekającej nań szabli.
Środkiem wirydarza biegały rozhukane konie bez jezdców, z rozdętemi od strachu chrapami i rozwianą grzywą; niektóre gryzły się ze sobą, inne oślepłe i rozszalałe zwracały się zadem do kup walczących i biły w nie kopytami.
Pan Wołodyjowski, strącając mimochodem rajtarów, szukał oczyma po całym wirydarzu oficera; nakoniec spostrzegł go broniącego się przeciw dwom Butrymom i skoczył ku niemu.
— Na bok! — krzyknął na Butrymów — na bok!
Posłuszni żołnierze odskoczyli — mały rycerz zaś przybiegł i starli się ze Szwedem, aż konie przysiadły na zadach.
Oficer chciał widocznie sztychem zsadzić przeciwnika z konia, lecz pan Wołodyjowski podstawił rękojeść swego dragońskiego pałasza, zakręcił błyskawicowem półkolem i rapier prysnął. Oficer schylił się do olster, lecz w tej chwili cięty przez jagodę, wypuścił lejce z lewicy.
— Żywym brać! — krzyknął Wołodyjowski na Butrymów.