którym chanem krymskim tak kręcił, jak kukłą. Cóż to sobie, chmyzie, myślałeś, że ci się pozwolę do Birż odprowadzić, w kompanii zacnych ludzi i Szwedom w paszczękę nas wrazić, największych mężów, decus tej Rzeczypospolitej?
— Toć ja nie z własnej woli waszmościów tam odwoziłem!
— Aleś był pachołkiem katowskim i to jest dla szlachcica wstyd, to jest hańba, którą obmyć musisz, inaczej wyprę się ciebie i wszystkich Kowalskich. Być zdrajcą, to gorzej niż być rakarzem, ale być pomocnikiem kogoś gorszego od rakarza, to ostatnia rzecz!
— Ja hetmanowi służyłem!
— A hetman dyabłu! Masz teraz!… Głupiś jest, Rochu, wiedz o tem raz nazawsze i w dysputy się nie wdawaj, a mnie się trzymaj za połę, to jeszcze na człowieka wyjdziesz, bo to wiedz, że już niejednego promocya przeze mnie spotkała.
Dalszą rozmowę przerwał im huk wystrzałów, bo właśnie bitwa się we wsi rozpoczynała. Potem strzały umilkły, ale gwar trwał ciągle i krzyki dochodziły aż do owego ustronia w brzezinie.
— Już tam pan Michał pracuje — rzekł Zagłoba. — Nie wielki on, ale kąśliwy jak gadzina. Nałuszczą tam tych zamorskich dyabłów jak grochu. Wolałbym ja tam być, niż tu, a przez ciebie muszę jeno nasłuchiwać z tej brzeziny. Takato twoja wdzięczność? Tożto jest uczynek godny krewnego?
— A zaco ja mam być wdzięczny?
— Zato, że tobą zdrajca nie orze jak wołem, chociażeś do orki najzdolniejszy, boś głupi a zdrów, ro-