zumiesz?… Ej! coraz tam goręcej… Słyszysz? To chyba Szwedy tak ryczą, jak cielęta na pastwisku.
Tu Zagłoba spoważniał, bo trochę był niespokojny; nagle rzekł, patrząc w oczy bystro panu Rochowi:
— Komu życzysz wiktoryi?
— Jużci naszym.
— A widzisz! A czemu nie Szwedom?
— Bo teżbym wolał ich prać. Co nasi, to nasi!
— Sumienie się w tobie budzi… A jakżeśto mógł własną krew Szwedom odwozić?
— Bom miał rozkaz.
— Ale teraz nie masz rozkazu?
— Juści prawda.
— Twoja zwierzchność, to teraz pan Wołodyjowski, nikt więcej!
— A no… nibyto prawda!
— Masz to czynić, co ci pan Wołodyjowski każe…
— Bo muszę.
— On ci tedy każe wyrzec się najprzód Radziwiłła i nie służyć mu więcej, jeno ojczyźnie.
— Jakżeto? — pytał pan Roch, drapiąc się w głowę.
— Rozkaz! — zakrzyknął Zagłoba.
— Słucham! — odrzekł pan Roch.
— To dobrze! W pierwszej okazyi będziesz Szwedów prał!
— Jak rozkaz, to rozkaz! — odpowiedział Kowalski i odetchnął głęboko, jakby mu wielki ciężar spadł z piersi.