Zagłoba również był zadowolony, bo miał swoje na pana Rocha widoki. Poczęli więc słuchać zgodnie nadlatujących odgłosów bitwy i słuchali z godzinę jeszcze, póki wszystko nie ucichło.
Zagłoba coraz był niespokojniejszy.
Zaliby się im nie powiodło?
— Wuj, stary wojskowy i możesz takie rzeczy mówić! Gdyby ich rozbito, toby wedle nas wracali kupami…
— Prawda!… Widzę, że się i twój dowcip na coś przyda.
— Słyszysz wuj tętent? Wolno idą. Musieli Szwedów wyciąć.
— Oj! a czy to jeno nasi? Podjadę, albo co?
To rzekłszy pan Zagłoba, spuścił szablę na temblak, wziął pistolet w garść i ruszył naprzód. Wkrótce zobaczył przed sobą czarniawą masę, poruszającą się zwolna drogą; jednocześnie doszedł go gwar rozmów.
Na przedzie jechało kilku ludzi, rozprawiając ze sobą głośno i wnet o uszy pana Zagłoby odbił się znany mu głos pana Michała, który mówił:
— Dobre pachołki! Nie wiem, jaka tam piechota, ale i jazda doskonała!
Zagłoba uderzył konia ostrogami.
— Jak się macie!? Jak się macie!? Już mnie niecierpliwość brała i chciałem w ogień lecieć… A nie ranny który?
— Wszyscy zdrowi, chwała Bogu! — odrzekł pan Michał — aleśmy dwudziestu kilku dobrych żołnierzy stracili.