— Wasza ks. mość, — rzekł Ganchoff — jak tylko nogą ztąd ruszymy, wszyscy tu za broń przeciw Szwedowi pochwycą.
— Jacy wszyscy?
— Szlachta i chłopstwo. A zarazem, nie poprzestając na Szwedach, przeciwko dyssydentom się zwrócą, naszym bowiem wyznawcom całą winę tej wojny przypisują, żeśmyto do nieprzyjaciela przeszli, a nawet go sprowadzili.
— Idzie mi o brata Bogusława. Nie wiem, czy sobie tam na Podlasiu z konfederatami da radę.
— Idzie o Litwę, by ją w posłuszeństwie nam i królowi szwedzkiemu utrzymać.
Książe począł chodzić po komnacie, mówiąc:
— Gdyby Horotkiewicza i Jakóba Kmicica jakim sposobem dostać w ręce?… Dobra mi tam zajadą, zniszczą, zrabują, kamienia na kamieniu nie zostawią.
— Chybaby się z jenerałem Pontusem porozumieć, by tu wojska na ten czas, gdy my będziem na Podlasiu, jak najwięcej przysłał.
— Z Pontusem… nigdy! — odrzekł Radziwiłł, któremu fala krwi napłynęła do głowy. — Jeżeli z kim, to z samym królem. Nie potrzebuję ze sługami traktować, mogąc z panem. Gdyby król dał rozkaz Pontusowi, aby mi ze dwa tysiące jazdy przysłał pod rękę, to co innego… Ale Pontusa nie będę o to prosił. Trzebaby kogo wysłać do króla, czas z nim samym układy zacząć.
Chuda twarz Ganchoffa zarumieniła się zlekka, a oczy zaświeciły mu się z żądzy.
— Gdyby w. ks. mość rozkazała…